Strona główna Pisemka

Co sądzić o gwarze śląskiej?

O żadnym języku nie mamy tyle i tak sprzecznych sądów, jak o języku polskim Ślązaków. Ciekawą więc musi być rzeczą zestawić te sądy i zmierzyć ich wartość.

1. Niemcy zazwyczaj twierdzą z największą pewnością siebie, że język śląski jest gburowaty nieudolny, ubogi, tak że do wysłowienia jakiej lepszej myśli musi się zapożyczać u Czechów, Niemców i Bóg wie gdzie. Te wszystkie ujemne przymioty zaś się skupia w jednym, wyrazie „wasserpolnisch.“ Pomimo dowiedzionej niedorzeczności tak słowa, jak temu słowu podłożonego znaczenia jest „wasserpolnisch“ przypuszczeniem, twierdzeniem i zarazem matematycznym dowodem. „Wasserpolnisch“ to pewnik, na który przysięgać gotowi najniżsi i najwyżsi. A czemu? Bo tak powiadają, więc tak jest i być musi, aby Ślązacy swego języka nie pokochali, ale wzgardą do niego się przejęli.

2. Polacy z poza Śląska przejeżdżając kraj słyszą kuczera, konduktora, kelnera mówiącego o „mycce“, „urkiecie“, lub czem podobném i z miną znawców opowiadają o zniemczałym ludzie polskim, nie zważając z jakimi przedstawicielami tego ludu mieli do czynienia. Nie myślą też nad tem, że może sami „szpicrutą“ „kamerdynerowi“ grozili, że im „szlafroka“ zapomniał włożyć do „sakwojażu.“

Inni, szczególnie agenci i kupcy będący zazwyczaj w służbie fabryk i domów handlowych niemieckich, niby z Boleścią stwierdzają brak wszelkich technicznych wyrazów, któremi sami tak swobodnie około siebie rzucają. Jeżeli jeszcze zwietrzyli kilka wy azów w rodzaju „szparkasy“. „verzycheninku“, „sznuptychli“, „faraża“, wtedy już z niemałem zadowoleniem w poczuciu swej wyższości się rozgadają gdzie trzeba i gdzie nie trzeba o Ślązakach zniemczałych. — Znowu inni z obłażliwością i wielką wyrozumiałością wyrokują: „Mowa śląska wcale dobra, tylko że ci co chwila wtrącają czeskie słowa, ale to nic, bo też to słowiańskie.“. Na przykład po długich namysłach mogą służyć jednym, najwyżej trzema wyrazami, jak „kłobuk“, „sfaczyna“, „galoty.“ Czasem czysto polskie, ale w ogólnym języku z jakim przypadkowym przysmakiem używane słowo wywołuje niewczesny uśmiech, lub żart u Polaków, zresztą tak bardzo wyrozumiałych względem innoplemieńców. Gdy Niemiec kaleczy niemiłosiernie polski język, z natchnieniem i cichem zadowoleniem słuchają. Gdy się kto szkaradnie z francuszczyzną pasuje, to mu to nic nie uwłacza, owszem, zawsze jest na wysokości położenia. Wypowie zaś Ślązak słowo „zadek“, „na zadku“, które przecie nie mniej ani więcej oznacza co synonimowe „tył“, „w tyle“, albo użyje niezłożonego zamiast, słowa złożonego w rodzaju „wodzi się“ zamiast „powodzi się“, lub palnie inną drobnostkę, wtenczas szepty i drwiny z gburowatej mowy śląskiej.

Takie i tem podobne gadania oczywiście osięgają ten sam skutek, co niemieckie „wasserpolnisch.“ Naturalnie że tak wyrokują ludzie, którzy tylko rzecz powierzchownie uchwycili; ludzie uczeni i fachowi inaczej mówią. Lecz o tem trzebaby osobnej rozprawy.

3. Gdy się Ślązaków spytasz, co sądzą o mowie swojej, to w orzeczeniach o własnym języku przechodzą całą skalę cenzur od najgorszych do najlepszych. Najprzód można tu pominąć tych, którzy wogólc nic nie wiedzą i o nic się nie troszczą, którym zupełnie jest obojętnie, co i jak mówią. Podszywający się Niemcom, nasiąknięty atmosferą miejską Ślązak może uchodzić za osobny, dość zresztą rozpowszechniony typ ni Niemca, ni Polaka.

Druga gromada to „panoczkowie“ i „panuchny“ z sklepów, warsztatów i fabryk. Stykają się bardzo z typem pierwszym, tylko że właśnie się nadeń wynieśli o pół głowy, stawszy się „aufzeherami“ i ,,vorarbeiterami“ i podobnemi dygnitarzami, zstępując tem samem stopień niżej do morza niemieckiego. Stąd też mówiąc po polsku, z rozmysłem cudowniewiją polskie i niemieckie wyrazy w wieniec wasserpolski. Panuje tu chęć pozbycia się cech polskości dla swej osoby, chociaż w potrzebie umieją się często należycie wyrazić. Dalej idą inteligentniejsi, którzy przeszli jakie szkoły, oraz wszyscy nauczyciele elementarni, jako też akademicznie wykształceni ludzie. Ci wyszli z domu polskiego, ale z niego wynieśli tylko dziecinną mowę nierozumnych niedorostków, a tę jeszcze po wielkiej części pozapominali. Tacy panowie, w swoim zawodzie często bardzo tędzy, w niemieckiem towarzystwie obym i mile widziani, bardzo się niedołężnie przedstawiają, gdy się zapieśniałą resztką polskości przyozdobią. Chociażby więc zupełnie biernie i spokojnie się zachowywali, bardzo niekorzystnie musieliby uprzedzić do języka śląskiego każdego człowieka, który przypuści, że tak gwarzą wszyscy Ślązacy. Ale właśnie ta klasa, daleka jest od zajęcia biernego stanowiska: przeciwnie czują się być powołani do krytykowania swego macierzyńskiego języka i do głoszenia jego upadku. Ponieważ w swoich sprawach i interesach się pokazują rozumnemi i wiarogodnemi, więc i w zakresie języka czynią się powagami, nic zważając, że jak w swych stanowiskach i urzędach cale życie byli pilni i pracowici, tak co do języka macierzyńskiego obojętni, niedbali i leniwi. Żadna w nich pod tym względem nie może być powaga i wiara, zwłaszcza że swoje nieuctwo często za cnotę sobie poczytują; w najlepszym razie dla uniewinnienia siebie w oczach Polaka, swoje osobiste językowe niedołęstwo kładą na karb całej ludności polskiej.

Jest też chociaż niewiele ludzi wykształconych, którzy nie mając czasu ani chęci do zajmowania się kwestyą językową, się od wszelkiego sądu wstrzymują. Inni, przedewszystkiem z księży, chwalą i cenią język ludowy, niektórzy go nawet wynoszą wysoko, „boć jest niejedno, czegoby się Krakowanie i Warszawianie od Ślązaków mogli nauczyć.“ W rzeczy samej, zdaje mi się, trzeba sprawę tak osądzić: Narzecze śląskie nie jest ani gorsze, ani lepsze, jak każde inne narzecze. Ma swoje braki i niedokładności, szorstkości i naleciałości, obok jędrności i trafności, obok staropolskich wyrazów i giętkości w zastosowaniu do nowoczesnych potrzeb.

4. Widoczną jest sprawą, że prawdziwym przedstawicielem polskości jest tylko sam lud wiejski. Cóż ten lud myśli o swojej mowie? Cała wielka masa ludności kocha i szanuje swój ięzyk dla tego, że nim się porozumiewa z ojcem i matką, że w nim się zwraca do Boga. Lud trzyma się swego języka, bo go uważa za własność zagrożoną. Przekonanie jednak, że to język tak dobry, tak doskonały i tyle warty, ile każdy inny, ma stosunkowo tylko mała liczba. Nie masz też najmniejszej wątpliwości, żeby niemczyzna daleko większe była zrobiła postępy na Śląsku, gdyby nie gwałtowny i natrętny sposób wciskania i narzucania jej ludowi. „Co nam chcą wziąść, to musi mieć jakąś wartość, gdyby się na nic nie zdało, coby się o to kusili?“ Żeby z samej bezinteresowności i tylko dla szczęścia i dobra ludu robiono takie wydatki, wysilenia i zabiegi, tego nikt nie wierzy. A naturalnym sposobem z naciskiem rośnie też odpór i upór.

* * *

Narzecze śląskie nie istnieje w tern znaczeniu, jakoby od polnocnego a z do południowego krańca mówiono jednolicie. Na to obszar kraju i liczba ludności nie pozwala. „Co powiat, to narzecze.“ Lud jest tego świadomy, że w każdej trzeciej conajmniej wsi mówią inaczej. To „inaczej“ się określa kilku wyrazami, czasem przesadzonemi, np. malują mazurzące wsie czwórką „łezka, miska, talez, kiska“, albo mieszkańców od Głogówka i Białej zdaniem „dejcie mi za pianć piantaków owianzianego miansa“. etc. Niekiedy powiadają: „tam mówią twardo“, „tam przyciskają“, albo „rzeżą“, „tam tak śpiewają“, „tam zakręcają.“ W tem lud ma o tyle słuszność, że rzeczywiście każda wieś posiada swój typ, ale to wszędzie tak jest, nie tylko na Śląsku. — Ściśle wziąwszy każdy pojedynczy człowiek ma swoją osobną mowę.

Każdy Ślązak ma przekonanie, że jego mowa (gwara, gadka, rzecz) jest najlepszą i najpiękniejszą ze wszystkich śląskich. W domu się też rad nią posługuje i drwi sobie z innych; między obcemi zaś chętnie się popisuje książkowym językiem, choć często bez pożądanego skutku. Przy wszystkiem przywiązaniu bowiem do swej mowy panuje niejasne i nieokreślone poczucie, że z tym językiem ukochanym nie jest wszystko w porządku; jakaś sprzeczność nieuchwytna dręczy lud, gdyż sobie nie może dać sprawy z tego, że każdego Polaka rozumie dobrze, że może czytać każdą książkę i gazetę, a gdy sam to samo chce powiedzieć lub napisać, wtedy wypadnie to trochę inaczej, nawet bardzo inaczej. Nie może naturalnie prosty człowiek wiedzieć, że gwara ludowa nigdzie w świecie nie jest językiem książkowym, piśmiennym, literackim. U Niemców, Francuzów, Włochów i innych narodów język wieśniaka i nawet obywatela miasta pozostaną daleko po za mową salonów wielkopańskich. Tamtym to uchodzi bez wszystkiego, dziwionoby się chyba, gdyby zwyczajny człowiek wykwitnie i dwornie się wyrażał, u Ślązaka jedynie ma się rzecz inaczej. Pomimo, że wcale nie ma sposobności w łatwy sposób nabyć ogłady językowej, bierze mu się prostactwo gwarowe za złe. W szkołach wyższych i niższych i elementarnych nie masz tylko pogarda i zrzędzenie na nieboraka ucznia polskiego. W urzędach, nawet przed sądem, uważają nieznajomość niemieckiego języka za karygodny występek; szlachty, panów, dworów polskich nie ma od wieków, skąd się ma wziąść wykwintność i ogłada języka? Cudem jest, że pomimo tych przeszkód i tyle nacisku ten lud tyle i tak dobrze, tak bardzo dobrze mówi po polsku. Zawdzięcza to lud swemu usposobieniu zachowawczemu, niedostępne mu dla nowości, zawdzięcza to religii i kościołowi, gazetom, pojedynczym osobom, nareszcie naciskowi ostremu.


Napisał: Ks. Michał Przywara
Pierwotnie wydały: Głosy z nad Odry. Pismo periodyczne Towarzystwa Oświaty na Śląsku imienia św. Jacka
Z roku: ok. 1906
Źródło: Śląska biblioteka cyfrowa